Wszystko zaczęło się od ogłoszenia w jednej ze szwedzkich gazet wędkarskich, że trwa właśnie nabór do szkoły przewodników wędkarskich. Słyszeliśmy z Agą, moją żoną, że są takie szkoły w Finlandii, wiedzieliśmy też o podobnych w Norwegii, ale o tej szwedzkiej jeszcze nie słyszeliśmy. Z początku byłem mocno sceptyczny, bo prowadząc dorosłe życie i pracując, dodatkowe obciążenie w postaci regularnej nauki, to już nie lada wyzwanie. No i jeszcze język. Bałem się, że nasz podstawowy szwedzki nie pozwoli nam zakwalifikować się na taki kurs. Zanim jednak wątpliwości wzięły górę, moja żona umówiła nam spotkanie z opiekunem projektu oraz głównym nauczycielem kiruńskiej szkoły, Jesperem Larssonem. Nim się obejrzałem, jechaliśmy drogą 99 na północ, by dowiedzieć się więcej na temat studiowania wędkarstwa na Malmfältens Folkhögskola w Kirunie.
Wesołych świąt w czerwcu
Druga połowa czerwca, parno i słonecznie. Umęczeni nieco drogą, trochę niepewnie – jak to zwykle w nowym miejscu – wypadamy z samochodu prosto na pastwę komarów. Bardzo wielu komarów. Szukam wzrokiem żywego ducha i wyjścia z tej niekomfortowej sytuacji. I nagle jest! Naszym oczom ukazuje się Jesper. – Zapraszam do środka! Schowajmy się, bo nas zjedzą – zagadnął przyjaźnie do nas nasz nowy znajomy, po czym znaleźliśmy się w niewielkim drewnianym domku. Szybko okazuje się, że to jego miejsce pracy – tej biurowej, i tej wędkarskiej. I faktycznie, wokół widzę dużo sprzętu: wędki spinningowe i muchowe, woblery, muchy, pływadła, noże, drewniane kuksy (rodzaj drewnianych kubków używanych w Laponii). Na biurku zaś komputer i jakieś tabelki na ekranie. – Właśnie dogrywam plan zajęć dla kolejnego rocznika studentów – odpowiada Jesper, widząc moje zaciekawienie i dalej objaśnia: – Każdy rocznik odbywa w ciągu swojego kursu trzy kilkutygodniowe serie praktyk i muszę to dobrze zaplanować, żeby każdy z tego wyciągnął jak najwięcej dla siebie. Dalej dowiaduję się też, że 90% studentów znajduje zatrudnienie w branży wędkarsko-turystycznej jeszcze przed ukończeniem kursu. Cóż, wnioski nasuwają się same, a dalsze rekomendacje nie są specjalnie potrzebne. Rozmawiamy tak z Jesperem ponad godzinę, słuchając o tym, że tu, na północy, to jedyny kurs tego rodzaju w języku angielskim, a także, że szkoła jest dotowana przez szwedzki rząd, ponieważ mimo wielkiego potencjału wędkarskiego w tym regionie, nadal brakuje fachowców zdolnych prawidłowo (a więc profesjonalnie i bezpiecznie) podejmować turystów nastawionych na wędkowanie. Zaczynam nieśmiało myśleć, że skoro mieszkamy od Kiruny „tylko” 300 km, to może uda mi się to jakimś cudem wszystko pogodzić z codzienną pracą. Mam wrażenie, że na moich barkach, niczym w amerykańskich kreskówkach, siedzi sobie niewielki aniołek z diabłem, to przekonując do aplikowania, to pukając się głowę, co też ja sobie znów wymyśliłem! Zajęcia trzy dni w tygodniu, potem czas wolny. W planie między innymi wędkowanie spod lodu w Arktyce, jazda skuterem śnieżnym, kurs gotowania na świeżym powietrzu czy też nauka zarządzania zasobami wodnymi i prace przy zarybieniach. I wiele więcej. Aga chyba dostrzega moje podekscytowanie, a ja już wiem, że w drodze powrotnej do domu będziemy z mieć wcale niełatwy temat do przetrawienia. I to oboje. Na odchodne zostawiamy Jesperowi kilka much zawiązanych przez Agnieszkę i żegnamy się, życząc sobie wzajemnie glad midsommar, czyli dobrych świąt przesilenia letniego, których popularność w Szwecji nie ustępuje wiele nawet świętom Bożego Narodzenia. Póki co jednak jest czerwiec, komary mają szczyt swojej aktywności, a nam pozostał miesiąc do startu kolejnego rocznika kursu.
Witaj szkoło!
Od wizyty u Jespera minął ponad rok – tyle zajęło nam z Agą poukładanie prywatnych spraw, żeby skupić się na nowych wyzwaniach związanych z rozpoczęciem szkoły w Kirunie. Zakwalifikowanie się do programu to indywidualna rozmowa z nauczycielem, który sprawdza motywację i tło przyszłego studenta do odbycia rocznego kursu. Ważny jest też komunikatywny angielski, choć to akurat oczywista sprawa dla każdego, kto chce funkcjonować w przemyśle związanym z turystyką – również tą w wydaniu wędkarskim. Zanim się obejrzeliśmy, nastał sierpień i początek rocznego szkolenia. Oprócz mnie i Agnieszki, w 7-osobowej grupie znaleźli się ludzie nie tylko ze Szwecji, ale też takich odległych stron jak Hawaje. Poprzednie roczniki też były mocno wymieszane pod względem geograficznym – jest więc szansa nie tylko nauczyć się czegoś nowego, ale nawiązać ciekawe znajomości.
Pierwsze zajęcia to głównie sprawy organizacyjne. Jesper omawia z nami plan roku oraz najbliższe tygodnie, które spędzimy na praktykach. A więc od razu skok na głęboką wodę. Nasz nauczyciel i opiekun roku w jednym podkreśla też z bardzo poważną miną, że od teraz stajemy się niejako ambasadorami wędkarstwa w Szwecji i mamy mieć to na uwadze na każdym kroku – czy to w kwestii przestrzegania przepisów (np. zakup licencji, co pośród dzikich i niedostępnych terenów na północy wydaje się czasem abstrakcyjną sprawą), czy też przy tak prozaicznych sprawach, jak zakaz wnoszenia i spożywania alkoholu na terenie kampusu szkoły. Szybko zaczynamy rozumieć, że oprócz zdobycia nowych umiejętności, czeka nas sporo przygód.
Pięciobój nowoczesny i kaamos
Pamiętajcie, przewodnik wędkarski to przede wszystkim nowoczesny przedsiębiorca – podkreśla z całą powagą Jesper. – Musicie być aktywni i nie polegać tylko na jednym typie usługi czy klienta. Idąc z duchem tej myśli przewodniej naszego mentora, w czasie zajęć z różnymi specjalistami uczymy się gotowania na świeżym powietrzu i regulacji z tym związanych; śpimy w minusowych temperaturach pod namiotem w pogrążonej w mrokach nocy polarnej Laponii i łowimy ryby spod grubego na metr lodu. Dla każdego z nas są to nowe wyzwania i nawet, gdy wydaje nam się, że coś już znamy, szybko uczymy się, że w surowych warunkach dalekiej północy nic nie jest łatwe. Kilkudziesięciostopniowy mróz, ponadmetrowe zaspy śniegu, otaczająca zewsząd pustka, braki zasięgu w telefonie czy latem wszędobylskie i krwiożercze komary, to element treningu, z którym każdy przyszły przewodnik wędkarski musi się tam zmierzyć. I dla każdego z naszej grupy różne rzeczy okazują się trudne – dla jednych to wiązanie much, które wymaga cierpliwości i precyzji, a dla innych ciemne miesiące nocy polarnej, zwane kaamos, gdy po zajęciach i pracy człowiek musi zmierzyć się z samym sobą i dobrze zagospodarować sobie czas, by nie sfiksować w małym mieszkaniu podczas dłużącej się niemiłosiernie arktycznej nocy. Przez rok takiego szkolenia można lepiej poznać samego siebie, pozyskać cenne kontakty na przyszłość, ba, nawet wystąpić w publicznej telewizji i wiadomościach. Przynajmniej taka historia spotkała moją Agnieszkę, gdy jako jedyna …”
Arek Kubale na stronie 70 WW 8/24 zaprasza do szkoły przewodników wędkarskich w Kirunie.