9 października 2024, 00:33
7 minut czytania
Wiadomosci Wędkarskie
Mateusz Bolechowski: „Westerny i amerykańskie krajobrazy zawsze działały mi na wyobraźnię. Opowiadanie Ernesta Hemingwaya o łowieniu pstrągów na muchę pamiętam ze szczegółami, choć czytałem je lata temu. Wyprawa na Dziki Zachód pozwoliła mi spełnić marzenia z dzieciństwa.
Powiadom znajomego:
Tanie podróżowanie to nasze rodzinne hobby. Od paru lat sami planujemy kolejne wyprawy. W tym roku przyszedł czas na USA. To było wyzwanie, przede wszystkim logistyczne. Zaplanowanie trasy na 23 dni, rezerwacja noclegów, wynajem samochodu dla 14 osób, załatwianie wiz, w końcu szukanie najtańszego lotu zajęło dużo czasu, ale się opłaciło. Na samych biletach zaoszczędziliśmy ponad dwa tysiące złotych na osobę. Da się.
Koran w samolocie
Naszym celem był Dziki Zachód. Via Istambuł dotarliśmy do Los Angeles – łącznie 15 godzin lotu. Przyzwyczajony do tanich linii, gdy te parę godzin w powietrzu spędza się z kolanami pod brodą, byłem zaskoczony. Każdy z pasażerów dostał poduszkę, kocyk, saszetkę z kapciami, skarpetkami, klapkami na oczy i środkami higieny. Do tego smaczne jedzenie i napoje bez ograniczeń oraz komputer – monitor z aplikacją do śledzenia na bieżąco lotu, grami, mnóstwem muzyki i filmów. Jako że linia turecka, chętni mogli posłuchać śpiewanego Koranu z tłumaczeniem na kilka języków. Taka ciekawostka.
Stan większy od Polski
Pierwsze wrażenie – głośny hałas po wyjściu z cichego lotniska. Tysiące aut, najczęściej ogromnych pikapów i nowoczesnych Tesli, bezzałogowe taksówki i ośmiopasmowe drogi szybkiego ruchu, na ziemi i estakadach. Los Angeles od razu mi się nie spodobało, podobnie, jak potem wszystkie inne większe miasta w USA. Płaskie (poza centrami z drapaczami chmur), z mnóstwem bezdomnych i narkomanów na ulicach, zbudowane tylko dla zmotoryzowanych. Pięknie robi się dopiero na prowincji, bo przyrodę Amerykanie mają nieporównywalną z niczym, co dotąd widziałem. Skupiliśmy się na zwiedzaniu stanu Kalifornia. Jeśli spojrzeć na mapę USA, zajmuje on niewielką część kraju, mimo to jest większy i ludniejszy od Polski. Mają tam wszystko. Od wybrzeży Pacyfiku z szerokimi plażami i zapierającymi dech w piersi klifami przez pustynie, po wysokie góry. Liznęliśmy też Arizonę, Nevadę i Utah. Jak się na końcu wyprawy okazało, w ciągu trzech tygodni przejechaliśmy 5500 kilometrów, spędzając w wynajętym busie 91 godzin.
Ameryka – kraj wędkarzy
W Stanach pstrągi, bassy i łososie znajdziemy wszędzie. Na szyldach knajp, w nazwach campingów, na czapkach, koszulkach i kuflach na piwo. Łowią tu niemal wszyscy. Z tego co widziałem wnoszę, że najczęściej dość nieudolnie, ale to nie szkodzi, bo ryb w tamtejszych wodach jest mnóstwo i nie trzeba być specem, by mieć frajdę z wędkowania. Sprzęt do łowienia można kupić w większości sklepów, od Wallmarta, po stacje benzynowe. Najczęściej to gotowe zestawy. Te ich dziwne kołowrotki z zakrytą szpulą... Przed każdym wyjazdem niezmiennie słyszę od żony – pamiętaj, to nie jest obóz wędkarski! Ale jako że podczas planowania wyjazdu każdy mógł sobie wybrać jedno miejsce, poprosiłem, żeby znalazła mi takie jak z filmu „Rzeka Życia”, czy z opowiadań Hemingwaya. Magda spisała się na medal. Kernville, mała mieścina w stylu Wild West, leży nad Kern River. Z motelu nad szeroką jak górny San, rwącą, krystalicznie czystą, wymarzoną, rzekę było 50 metrów. Okrągłe głazy, wartki nurt – cudo! Zamierzałem przeznaczyć w tym miejscu dwa dni na wędkowanie, co zapowiedziałem z wyprzedzeniem. – Tylko coś wreszcie złów – powiedziała.
Pół dnia czytania
W Kalifornii jest mnóstwo zaporówek. Lake Powell, na przykład, ma ledwie 299 kilometrów długości, a jezioro na Zaporze Hoovera gromadzi tyle wody, że zalałoby całą Polskę 10-cm warstwą wody. Zapór nie lubię, robią na mnie przygnębiające wrażenie. Za to te rzeki… Przeczytanie regulaminu wędkowania w stanie Kalifornia zajęło mi pół dnia. 85 stron po angielsku i to drobnym drukiem – szczegółowe, bardzo precyzyjne przepisy osobno dla każdej z rzek i każdego zbiornika. Przez dwa wyznaczone dni w roku można wędkować bez zezwoleń, ale z zachowaniem limitów i wymiarów. Nasz szczupak (northern pike) traktowany jest jako gatunek inwazyjny. Każda złowiona ryba musi zostać uśmiercona i zdekapitowana. Sezon na pstrągi trwa cały rok. Przynajmniej na te najpospolitsze, bo na terenie stanu żyje 11 gatunków i ich odmian. Wymiar ochronny wynosi 10 cali (25,4 cm), limit dzienny w Kern River – 5 sztuk. Każdy steelhead (wędrowny tęczak) musi być wpisany do rejestru, a ten dostarczony odpowiednim służbom pod rygorem kary. W niektórych rzekach wolno zabierać jedynie tęczaki wpuszczane z hodowli. Można je rozpoznać po braku płetwy tłuszczowej. W wielu potokach obowiązuje zakaz wędkowania lub zakaz zabierania ryb, dość długa jest też lista gatunków objętych całkowitą ochroną. Licencja jednodniowa kosztuje 20 dolarów, dwudniowa 31, ale można kupić też dożywotnią, za około 1000 dolarów. Wybrałem dwudniową. Ekspedientce w sklepie (na oko 70-letniej – w USA ludzie pracują chyba do śmierci, takie odniosłem wrażenie) nie wystarczyło okazać paszport. Należało podać także wzrost, wagę, kolor oczu i włosów. Uśmiechnęła się, gdy dodałem – married, two children, roman catholic. Na pytanie, czy trudno tu złowić pstrąga, odpowiedziała: – No problem. I wish you a bunch of trouts”.
Pstrągi z Kern River
Tego samego dnia poszedłem na ryby. Z Polski przywiozłem stary, spinningowy teleskop Shimano Catana 2,10 m, c.w. 7-21 g, i kamizelkę z pudełkami pełnym pstrągowych przynęt. Na podbierak i spodniobuty brakło miejsca. Poświęciłem tenisówki, by móc brodzić. Na szczęście woda, choć rwąca, była zaskakująco ciepła. Zacząłem od świętokrzyskiej wahadłówki, ale szybko się okazało, że trudno kontrolować przynętę, prowadząc ją z nurtem. Założyłem wobler od Tomka Miernika i stanąłem przy moście, pod którym co i ruszy przepływali kajakarze. Było płytko, ale przy filarach woda wymyła rynny. W drugim rzucie poczułem uderzenie i zagrał hamulec. Na szczęście ustawiony delikatnie, bo kij był pałowaty jak na żyłkę 0,18 i lekką przynętę. Po kilku saltach i odejściach ..."