W tak niedostępnych miejscach wciąż rządzi natura. Łatwiej tam natknąć się na stado saren, jeleni lub dzików niż na „człowieka z wędką”. Na szczęście takich miejsc nie brakuje w promieniu 15-30 km od mojego domu. Rzeczki te tylko na pozór wydają się być mało atrakcyjne, a dla niektórych mogą wyglądać na puste, bezrybne, zniechęcające. Czy w nich w ogóle coś pływa?
Pierwsze wrażenie może być bardzo mylące. Traktuję je jak wyzwanie. Ambitne, może bez gwarancji powodzenia, ale przy pierwszym kontakcie z rybą radość rekompensuje nawet największe zmęczenie, a wychodzone kilometry wydają się przyjemnym spacerem. Czasem zastanawiam się, czy większym wyzwaniem jest samo przedzieranie się w tak trudnym terenie, czy też namierzenie ryby na „bezrybiu”.
Podchody
Wędkowanie na takim siurku trochę przypomina zabawę w podchody. Przede wszystkim trzeba starać się zachować ciszę, skradać się do brzegu, a potem dyskretnie zająć wybraną miejscówkę. Wiem z doświadczenia, że pstrągi, klenie i jazie są bardzo czujne i płochliwe. Już nie raz głośny trzask gałęzi pod stopą pozbawiła mnie tej jedynej szansy i choć miejsce było idealne, to z żalem musiałam zostawić ,,spaloną” miejscówkę na kilka godzin – albo do następnej wyprawy. Brzegi rzeczki, w zależności od jej odcinka, miejscami są porośnięte trawą, a kilkanaście metrów dalej chowają się w gęstych, rozłożystych krzakach, by w kolejnym zakolu woda przelewała się przez zwalone drzewo. Dno, miejscami płytkie, z widocznym złocistym piaskiem, kilkadziesiąt metrów niżej ciemnieje i chowa się w głębokim, mętnym wykrocie. Patrzę na te wspaniale ukształtowane przez rzekę formy jak na pierwsze strony nowej książki. To ,,czytanie wody’’ w połączeniu z precyzyjnym podaniem przynęty w wytypowane stanowisko ryba jest już połową sukcesu. Kolejne godziny i dni spędzone nad wodą budują doświadczenie, a zarówno sukces jak i porażka pozwalają zdobyć niezbędną wiedzę i mogą zaowocować podczas kolejnych wypraw. W minionym sezonie potrafiłam już po pierwszym wyjściu ryby szybko zmienić przynętę na większą, poprawić rzut i poprowadzić tak, by ryba wyszła ze swojego schronienia i uderzyła z całą mocą. To był mój wymarzony, rekordowy pstrąg potokowy!
Co musiałam wytrenować
Wiele z tych małych rzeczek i strumieni jest zarośniętych, więc wykonanie tradycyjnego rzutu spinningowego znad głowy jest zazwyczaj niemożliwe, a ostatnia rzeczą, której chcę, jest spędzanie kilkunastu minut na wyplątywaniu plecionki z gałęzi lub strata przynęty. Odpowiedni rzut, mimo groźnie zwisających gałęzi i przy bocznym wietrze, to kolejna umiejętność, którą musiałam wytrenować. Nie mniej istotną kwestią jest ocena miejsca, do którego planuję doholować rybę, aby bezpiecznie umieścić ją w podbieraku.
Na takie wyprawy, które nazywam wyprawą do buszu lub Kambodży, starannie dobieram sprzęt, nie tylko wędkę. Przedzieranie się przez zarośla i krzaki oraz pokonywanie zwalonych drzew wymusza odpowiednio wytrzymałą odzież, mocne obuwie, czapkę, okulary chroniące oczy przed gałęziami i torbę typu „sling bag”. Zabieram do niej tylko niezbędne rzeczy: wyczepiacz do przynęt, szczypce do odhaczania ryb, zestawy przyponowe oraz przynęty. Środowisko, w którym jestem gościem, zmusza mnie do minimalizmu. Ważne, by podróżować ,,na lekko”. To moje kolejne doświadczenie zdobyte podczas wiosennych wypraw.
Zestaw na każdą rybę
Mój subiektywny wybór wędki zawsze podyktowany jest przez trudne warunki terenowe, zaplanowaną technikę łowienia i gatunek ryby, której wychodzę na spotkanie. Najczęściej jest to kij 213 cm, który w pełni obsługuje mi wąską rzeczkę. Odeszłam od stosowania zbyt długich wędzisk, ponieważ na moich rzeczkach, w niezbyt sprzyjającym terenie, zazwyczaj jedynym sprawdzającym się sposobem na podanie przynęty są rzuty ,,spod siebie’’. Wybrany kij musi też idealnie obsługiwać …”
Hanna Turzyńska na stronie 14 WW 3/25 pisze o wiosennym spinningu w małych rzeczkach.