Z method feederem nie tylko na złote rybki

Mateusz Pustuła: „Czas na wybuch letniego entuzjazmu i najdłuższe dni w roku. To oznacza naprawdę sporo czasu, który można poświęcić na wędkarstwo. Dla wielu wędkarzy czerwiec to czas dużych wód - dłuższych karpiowych zasiadek, sandaczowych eskapad lub weekendowych zawodów wędkarskich wszelkiej maści. Nie ukrywam, że bardzo cieszy mnie fakt, iż nawet w okresie tak dużej presji wędkarskiej można znaleźć łowiska, na których od poniedziałku do piątku pojawia się niewielu wędkarzy, a w weekendy odwiedzać je będą raczej stali bywalcy…

Powiadom znajomego:

Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto na widok zdjęcia z piękną rybą opublikowanego w przestrzeni social mediów przez któregokolwiek z kolegów wędkarzy nie będzie analizował tła, tropiąc śladów znajomych lokacji. Ujmując to prościej - szukamy odpowiedzi na to, gdzie dana ryba została złowiona, a wszelkie cechy, szczególne linii brzegowej czy innych azymutów na łowiskach, odnotowujemy z pieczołowitością skryby. Ponadto wieści o złowionych rybach szybko się rozchodzą i jak dla mnie ma to swoje plusy. Wymaga bowiem ode mnie szukania miejsc, w których wędkuje niewielu wędkarzy lub nad brzegami których usłyszymy sławetne stwierdzenie: „Panie, tu nie ma ryb!” Takich miejsc, które pozwalają na zrobienie zdjęć do prywatnego portfolio (niekoniecznie po to, by dzielić się nimi z całym internetowym światem).

Pisząc ten artykuł mam pewne obiekcje, ale chciałbym podzielić się z Czytelnikami spostrzeżeniami na temat małych jezior, nie-wielkich stawów, zbiorników zapomnianych i opuszczonych. Często mocno zarośniętych, z trudnym dojazdem oraz utrudnionym dostępem do łowienia z brzegu. Czasem są to miejsca, do których trzeba dłuższy odcinek pokonać pieszo. Takie lokacje skutecznie eliminują wielu wędkarzy. Od swoich kolegów po kiju dość często słyszę: „tam nie ma jak dojechać”, „nie wykosili linii brzegowej”, „nie jadę tam, bo trzeba nosić sprzęt albo dojeżdżać wózkiem”. Lata wzmożonego konsumpcjonizmu i ciągłego ułatwiania życia zbierają żniwo w każdej dziedzinie.

Jak wyszukiwać takie miejsca? Pomocny jest łatwy dostęp do zdjęć satelitarnych map googlowskich. Skoro możemy zobaczyć jak wygląda z lotu ptaka dom sąsiada, to tym bardziej znajdziemy interesujące nas jeziorka, stawy, starorzecza, stare zalane cegielnie czy żwirowiska. Zanim jednak rozpoczniemy ich eksplorację war-to zasięgnąć języka i dowiedzieć się czyją są własnością. Nie ma nic gorszego, niż wtargnięcie na czyjąś nieogrodzoną posesję i łowienie w prywatnym stawie (niestety zaliczyłem taki występek w swojej wędkarskiej karierze, bo nie zauważyłem tabliczki - no i miło nie było). Internet jest natomiast źródłem wiedzy na każdy temat, a mniej zaangażowanym w poszukiwania pozostaje po pro-stu odwiedzenie niewielkich zbiorników w pobliskich okolicach. Im mniej wędkarsko uczęszczana jest taka woda - tym lepiej. Decydującym kluczem doboru jest natomiast wielkość. Preferuję małe, nieprzekraczające 15 ha wody. Jeśli są one mocno muliste i płytkie - to dodatkowy atut. Dlaczego?

Mała woda

Duże zbiorniki generują sporo problemów. Przede wszystkim są to trudności związane ze zlokalizowaniem ryb oraz spore różnice głębokości. W przypadku niewielkich łowisk dużo łatwiej wytypować miejsca, w których przebywają ryby, ale dużo trudniej skusić je do brania. W tym artykule przedstawię Wam patenty, które stosuję na swoich wodach. Cechą wspólną tych łowisk będzie metoda, którą stosuję, a także to, że są one stosunkowo niewielkie, często mocno zarośnięte, muliste. Ograniczam się do method feedera wychodząc z założenia, że zabieram ze sobą minimum sprzętu i często łowię bez wcześniejszego przygotowania.

Niezależnie od tego, czy są to zapomniane wody w środku lasu, czy też śródmiejskie zbiorniki, które powszechnie uznaje się za wyjałowione, jedno jest pewne - odkrywanie ich tajemnic będzie dla Was niesamowitą przygodą. Niniejszego tekstu nie można natomiast traktować jako kompletnego źródła wiedzy. Jest to wy-łącznie pewien wycinek złożony z kilku pomysłów, które sprawdzały mi się na takich wodach najczęściej. Nie zapominajmy, że nic nie wyłącza naszego myślenia w myśl zasady: „woda wodzie nierówna”.

Muł

Bardzo lubię muliste zbiorniki. Wielu wędkarzy uważa, że nie da się na nich łowić metodami gruntowymi ze względu na to, że koszyczek wraz z zanętą zapadają się w mule. Kto z Was nie miał sytuacji, kiedy po podniesieniu zestawu czuł na wędce jak koszyczek zanętowy z dużym oporem uwalnia się z dna? Mój tata z ko-lei uważał zawsze, że na takich wodach da się łowić jedynie na spławik i to bez nęcenia, bo przecież ciężkie kule zapadną się w muł.

Na temat mulistych zbiorników powstało wiele stereotypów, ale nie one są tematem tego tekstu. Jedno jest pewne …”

Mateusz Pustuła na stronie 16 WW 6/26  radzi, jak łowić finezyjnie na małym jeziorku feederem – z lekkim podajnikiem i jeszcze lżejszym pluskiem.

Podobne wiadomości