Wobler wertykalny

Dawid Kaszlikowski: „Pamiętam czasy, kiedy gumy na główkach dżigowych stanowiły 90 procent przynęt w pudełkach wiślanych spinningistów. Obecnie wiślany spinning przeszedł niemałą rewolucję. Otwierając moje pudełka w większości znajdziemy tam woblery wertykalne. Bez wątpienia są to najskuteczniejsze, a w dodatku uniwersalne wabiki.

Powiadom znajomego:

Wobler wertykalny jest bez wątpienia następcą cykady. Działa na tej samej zasadzie – oba te wabiki mają podobną pracę. Ich wspólną, charakterystyczną cechą jest oczko do zaczepienia agrafki umieszczone nie z przodu przynęty, lecz na jej grzbiecie.

Na samym początku woblery wertykalne używane były przede wszystkim do łowienia boleni. Pierwszą tego rodzaju przynętą, jaką pamiętam była „Ukleja RH” Roberta Hamera, łowcy boleni. Była to guma, która z przodu przynęty miała już obciążenie, wyglądała jak kopia prawdziwej uklei i miała rewelacyjną pracę. Do tej pory można ten wabik nabyć, jednak jej nowe wersje już nie są tak piekielnie skuteczne, jak stare modele, choć też łowią ryby. Produkowane później woblery wertykalne moim zdaniem zostały wykonane na wzór tej przynęty: działają na tej sama zasadzie, są drewniane lub odlewane z pianki, mają obciążenie w jednym miejscu oraz jedno lub dwa oczka na grzbiecie.

Dlaczego wobler wertykalny?

Łowcy boleni zauważyli, że nie wszystkie drapieżniki tego gatunku żerują przy powierzchni. Myśleli więc, jak dobrać się do głębiej żerujących, często większych boleni. Strzałem w dziesiątkę okazał się wobler wertykalny. Nie dość, że przypominał pracą i wyglądem ukleję, to bez problemu dało się go poprowadzić głęboko, nawet przy samym dnie. Już nie trzeba było czekać, aż boleń się pokaże przy powierzchni, lecz szukało się go w rynnach, gdzie brały większe, bardziej dorodne ryby.

Z czasem kształt woblera się zmieniał. Nie przypominał on już uklei, a często był podobny do małego krąpia, brzanki lub innej ryby przydennej. Wiadomo bowiem, że jeśli ryby żerują przy dnie, to łatwiej znaleźć im tam małego leszcza czy rozpióra. Ewolucja tej przynęty była więc rezultatem obserwacji wędkarzy. Rękodzielnicy i pierwsze firmy z takimi przynętami szli za wędkarzami i dostosowywali swoje wabiki od ich doświadczeń, aby były jak najskuteczniejsze. Aktualnie na rynku znajdziemy setki modeli w różnych kształtach, kolorach i masach, różniące się od siebie również pracą.   

Dobry na każdą porę

Wobler wertykalny to przynęta całoroczna. W maju i czerwcu używam woblerów większych, lecz lżejszych. Drapieżniki żerują wtedy dość płytko, ale lepiej biorą na duże przynęty. Najlepsze wtedy są zapływy i napływy główek. Okolice zalanych traw też dają ryby. Okres letni to dla mnie czas przykos. Używam wtedy przynęt mniejszych, ale cięższych. Dobrze sprawdzają się one również na rafach i napływach ostróg. Najczęściej obławiam nurtowe przykosy i rafy. Zwykle schodzę przynętami do dna. Jesień to już duże i ciężkie wabiki, ponieważ ryby trzymają się dna i lubią dobrze zjeść. Nadal łowie w rynnach, ale staram się wybierać ich początki – gdzie woda jeszcze nie zdążyła się dobrze rozpędzić, lub końcówki – gdzie nurt już zwalnia.

Najlepsza technika

Woblery wertykalne można prowadzić na różne sposoby. Najłatwiejszy to oczywiście jednostajne zwijanie tuż nad dnem lub w pół wody. Najłatwiejszy nie oznacza najgorszy. Tak naprawdę wszystko za nas robi wtedy prąd rzeki. Raz podbije nam przynętę do góry, innym razem pozwoli jej lekko opaść, gdy wpadnie ona w cień prądowy za przeszkodą na dnie. Takie prowadzenie warto wzbogacić sekundowymi przerwami, ponieważ wtedy często następuje branie.

Kolejnym sposobem jest tzw. woblerowa przepływanka. Rzucamy wabik prostopadle do nurtu i pozwalamy mu na naprężonej lince spokojnie pracować albo skakać po dnie. Wystarczy, że kontrolujemy napięcie link, resztę zrobi za nas nurt. Kiedy wobler znajduje się już poniżej naszego stanowiska i przestaje pracować, prowadzimy go jednostajnie, z kilkoma sekundowymi przerwami.

Łowienie z opadu woblerami wertykalnymi daje mi od kilku lat najlepsze wyniki. Jest to klasyczny opad, jak w przypadku gumy, jednak przynęta w tym przypadku robi tu różnice. Wiele razy się przekonałem łowiąc gumą, że była totalnie lekceważona przez drapieżniki, a prowadząc w ten sam sposób wobler wertykalny łowiłem piękne ryby. Wcale się temu nie dziwię. Po pierwsze dlatego, że gumy są już na rynku od kilkudziesięciu lat i łowi nimi prawie każdy spinningista. Po drugie, jak obserwuję pracę w wodzie woblera i gumy, to wobler prezentuje się zdecydowanie bardziej naturalnie.

Nie tylko bolenie

Pamiętam wiele historii z woblerami wertykalnymi, które utwierdziły mnie w przekonaniu, że na moim łowisku są to najskuteczniejsze wabiki. Mój gość na łódce, który tego dnia miał urodziny, chciał złowić bolenia, później pobawić się z kleniami, a następnie zapolować na grubszą rybę. Z boleniem poszło szybko – drapieżnik wziął nietypowo, bo na pomarańczowy kleniowy wobler. Później pech – dwa bolenie mu spadły. Ryby odbiły się od przynęty, bo nie zdążył z zacięciem w szybkim nurcie. Przyszedł czas na klenie. Zestaw mojego gościa pozostawiał dużo do życzenia, jednak on upierał się, żeby nim łowić, choć proponowałem mu lepszy. Jego zestaw kleniowy był zbyt delikatny na Wisłę. Z tego powodu, choć miał na nim dwa klenie 50 cm i jedną brzanę, to wszystkie te walki przegrał. Był zrezygnowany. Na koniec postawiłem więc wszystko na jedną kartę. Zakotwiczyłem łódź u zbiegu dwóch grubych rynien, powyżej grubej płani. Pokazałem mojemu gościowi, jak łowić woblerem wertykalnym. Potem siadłem i czekałem. Gość zaczął spinningować i już w trzecim rzucie, w opadzie, miał piękne branie. Na początku myślałem, że to …”

Dawid Kaszlikowski na stronie 40 WW 8/24 przekonuje o skuteczności łowienie z opadu woblerami wertykalnymi.

Podobne wiadomości