Ostatnimi laty, na przełomie listopada i grudnia, temperatura spada zdecydowanie poniżej zera i moje łowisko, czyli Nielisz, pokrywa się cienką warstwą lodu. Na szczęście w połowie grudnia zazwyczaj przychodzi zmiana pogody, temperatura szybuje w górę i przy okazji wieją silne wiatry, dzięki czemu lód znika, a ja mogę wypłynąć na ostatnie sandaczowe łowy. Czasami bywa jednak tak, że kiedy przyjeżdżam rano na łowisko woda skuta jest lodem i muszę się przedzierać swoją łupinką niczym lodołamacz. Kilka razy musiałem nawet łamać lód wiosłem na dystansie kilkudziesięciu metrów od brzegu, by przedostać się na rozmarzniętą część zalewu. W takich ekstremalnych, wydawałoby się niemożliwych do łowienia warunkach, jest naprawdę spora szansa na zaliczenie fajnej ryby. Poza tym łowisko trochę odpoczęło od wędkarzy, biała ryba jest pogrupowana, więc łatwiej jest wytypować dobrą miejscówkę.
Na skraju stada
Pisząc o dobrej miejscówce mam na myśli znalezienie stada leszczy na blacie i obławianie tego rejonu. Nie od dziś wiadomo, że sandacze trzymają się leszczy i znalezienie takiego stada zwiększa nasze szanse na złowienie rekordowego drapieżnika. Poza tym o wiele łatwiej i szybciej jest namierzyć stado białej ryby, niż pojedynczy okaz sandacza. Po znalezieniu takiej miejscówki za pomocą bocznego sonaru, ustawiam się od niej w odległości około 15 m i dokładnie obławiam, posyłając przynętę w stronę stada leszczy. Brania dużej ryby spodziewam się na skraju stada lub w odległości do 3 m poza nim. Co kilkanaście rzutów …”
Na stronie 38 WW 12/24 Dariusz Zgnilec zdradza jak złowić ładnego sandacze w grudniu.