Październik to czas sandacza

Mateusz Pustuła: "Nie chcę żeby zabrzmiało to górnolotnie, ale kiedy zabieram się do pisania tego artykułu to pod biurkiem przebieram nóżkami, bowiem ze wszystkich miesięcy w szczególności czerwiec i właśnie październik są przeze mnie najbardziej wyczekiwane. O ile czerwiec z przyczyn powszechnie wiadomych (6 miesięcy odwyku dla każdego sandaczoholika to czas niezwykle trudny), o tyle październik kocham z jednego powodu - licznych brań, kontaktów oraz przegranych i wygranych holi. Październik to czas sandacza. To właśnie teraz ryby te są bardzo głodne, bardzo wściekłe i „kopią” jak złe!

Powiadom znajomego:

Jednego, czego nie mogę darować październikowi, to coraz krótszych dni. Od kilku lat pogoda pozwala na to, żeby niemal całe dnie spędzać nad wodą. Czasem poprzeszkadza nam deszcz, czasem większy wiatr, ale żaden z tych elementów nie jest w stanie wyeliminować mnie z łowienia. Zwłaszcza, że temperatury bardziej przypominają wiosnę, niż jesień, a ryby zachowują się tak, jakby w ościach czuły zbliżającą się wielkimi krokami zimę. Niedosyt sprawia tylko to, że koniec dnia przy-chodzi zbyt szybko, a liczba godzin słonecznych jest mocno ograniczona. Co prawda pozostaje jeszcze łowienie w nocy, ale nie ukrywam, że nie jestem jego fanem (kiedyś w końcu trzeba spać). Pozostaje więc zadowolić się tym, co mamy, bo najgorsze jest jeszcze przed nami  zmiana czasu na zimowy i bardzo, bardzo krótkie dni... 

Dzisiaj mi się chce

W październikowym powietrzu czuć napięcie. Szczególnie, gdy o świcie wypływam na wodę mam wrażenie, że wszystko dookoła jest bar-dziej wyraziste. Trudno mi to wyrazić słowami, ale zupełnie inne od-czucia towarzyszą mi na przykład w grudniu. Wówczas wydaje mi się, że powietrze jest ciężkie, przytłaczające, a ja sam jestem nim mocno przygnieciony, spowolniony. W październiku natomiast ta ostrość, wyrazistość wyraża się w ruchach, we wszechogarniającej dynamice. Artur - mój wieloletni przyjaciel, z którym mnóstwo czasu spędziłem na wspólnych wyprawach - zwykł mówić podczas naszych październikowych wypraw: „Dzisiaj mi się chce”. Myślę, że w tym sformułowaniu jest wszystko - nie będzie dłubania, celowego spowalniania opadu czy jak najwolniejszego animowania przynęty. Podwodna przyroda żyje, a ryby spieszą się, żeby zdążyć się najeść przed nadchodzącą zimą.

W październiku nie ma okresów, godzin, które w jakiś sposób wyróżniałbym i preferował. Jest tylko jedna zasada: podbicie, podbicie i bo-om! Jeśli ryby są i akurat mamy chwilę ich aktywności, to przynęta po-prowadzona po właściwym torze trafi w końcu między zęby drapieżnika. Działa tutaj przede wszystkim prawo statystyki. O ile w grudniu lub listopadzie aktywność sandaczy stopniowo spada, o tyle w październiku ryby aktywnie szukają pożywienia. Biczując wodę mamy więc dużą szansę na to, że wkleimy się w któreś okno brań, bo jest ich po prostu więcej, niż w innych miesiącach. Właśnie w październiku łowiłem najwięcej sandaczy. Nie były to ryby imponujących rozmiarów, ale też nie jest to czas kabanów.

A kuku

Miejsca powszechnie znane i lubiane są ostoją jesiennych wędkarzy. W październiku wystarczy spojrzeć na wodę, żeby wiedzieć, gdzie ryby biorą, bowiem …”

O pięciu przykazaniach sandaczoholika na stronie 36 WW 10/24 pisze Mateusz Pustuła.

Podobne wiadomości