Bałtyk i belonowy zawrót głowy

Mateusz Pustuła: „Pojedziemy, gdy zakwitnie rzepak”. Cztery lata temu dokładnie tak wybrzmiało zaproszenie od Michała i Marcina na wspólną, belonową wyprawę. Zapewnienia o tym, że się zakocham, że muszę spróbować, że na chwilę zapomnę o majowych szczupakach i poznam coś, co trudno opisać słowami wzięły górę nad zdrowym rozsądkiem. Wszystko we mnie krzyczało: „Nie jedź! Słona woda nie jest sprzymierzeńcem Twojego kołowrotka, blisko 600 km drogi i 7 godzin jazdy to wariactwo, a do tego brak jakiejkolwiek pewności, że coś złowisz!” W efekcie, skoro wszystko mówiło „nie jedź”, no to pojechałem. Na chwilę po tym, gdy zadzwonił Marcin i powiedział, że rzepak kwitnie, a pierwsze belony już są...

Powiadom znajomego:

Wędkarstwo to trudna miłość, bo nie znosi rutyny. Wyjazd na belony miał być dla mnie epizodem, odskocznią od ukochanych szczupaków łowionych od pierwszego dnia maja każdego roku. Tymczasem stał się romansem, który trwa i o którym nie przestaję myśleć. Kiedy piszę ten tekst odliczam dni do jednego przyjacielskiego telefonu, kiedy to w słuchawce usłyszę znajomy głos: „Już czas, przyjedź, rzepak kwitnie”.

Mocno zastanawiałem się nad tym, co niesamowitego jest w tych dziwnych rybach, że gotów jestem na to, by wsiąść w samochód i przemierzyć niemal całą Polskę („uroki” mieszkania na południu). Może to kwestia atomowych brań, spektakularnych holi, albo po prostu pięknych widoków i marynistycznej tęsknoty. Jedno jest pewne - nie chodzi o rybie mięso, bo jak na krótką, ale kilkuletnią przygodę, nie miałem jeszcze okazji spróbować belony. Znam jedynie opowieści o zielonych ościach, których kolor pozwala na bezpieczne spożywanie mięsa, bez ryzyka ich wchłonięcia. W końcu od dzieciństwa karmieni jesteśmy opowieściami o ościach czyhających na nasze życie.

Belona

Marcin i Michał w wędkarskim żargonie nazywają belony „bocianami”. Coś w tym jest, gdy przez pryzmat skojarzeń spojrzymy na długi dziób naszpikowany niewielkimi zębami. Z pozostałymi elementami rybiego ciała jest już trudniej, bo wizualnie bliżej jest belonom do gadów (mam na myśli przede wszystkim węże), niż ptaków. Smukłe, wrzecionowate ciało, które osiąga długość do 90 cm (choć zdarzają się i większe ryby). Do tego niesamowita giętkość i skłonność do skręcania ciała we wszystkich możliwych kierunkach. Przy tym wszystkim nienaturalna wręcz szybkość i dynamika. Wszystko to sprawia, że dla mnie te ryby to hybrydy, które dają mnóstwo frajdy podczas holu i są kompletnie nieprzewidywalne.

Łowienie belon również w aspekcie rozmiarów jest niestandardowe. Nie poświęcamy tym rybom czasu ze względu na to, że chcemy bić wędkarskie rekordy w ich długości czy masie. Nastawienie jest bardzo klarowne: wyłowić się do bólu rąk. Kryterium jakościowym są po pro-stu aspekty ilościowe. Ponadto łowienie tych ryb nie jest trudne. Problemy może sprawić przede wszystkim ich zlokalizowanie, ale gdy wiemy, gdzie belony występują, to tylko kwestia czasu, kiedy zaliczą kontakt z naszą przynętą. Wielu wędkarzy ceni te ryby za widowiskowy hol – belona walczy na powierzchni, często wyskakuje nad wodę i stawia wyraźny opór do samego końca. Korkociągi i młynki, które kręci na końcu zestawu, w połączeniu z prądami i falami Bałtyku, dają niezapomniane przeżycia. Całości dopełnia fakt, że łowimy je jedynie raz do roku.

Dlaczego maj?

Czytając powyższy podrozdział sam siebie klepię po ramieniu z dumą, że spłodziłem naprawdę dobry tekst reklamujący łowienie belon. Gdybym był szyprem to po publikacji powyższego materiału spędzałbym czas nasłuchując tabunu dzwoniących klientów. Jeden zasadniczy problem - nie jestem szyprem. Tym bardziej nie mam potężnej łodzi, którą mógłbym walczyć z bałtyckimi falami. Dlatego, wspólnie z Michałem i Marcinem, planujemy nasze belonowe wyprawy przede wszystkim zwracając uwagę na wiatr i możliwości niewielkiej łódki, na której łowimy.

Gdyby pogoda nie dopisała, a wiatr był zbyt silny, mamy …”

Mateusz Pustuła na stronie 14 WW 5/25 zaprasza na belony.

Podobne wiadomości