Polowanie na legendarne brzany himalajskie – golden mahseer

Maciej Garbowicz: „Dzikie rzeki zrodzone z himalajskich lodowców, najwyższe szczyty świata na horyzoncie, górski rafting dopływami Gangesu oraz złote ryby, o których śni się latami. Przygoda magiczna. Długo wyczekiwana. Wymarzona. Czyż można sobie wyobrazić piękniejszy wędkarski scenariusz?

Powiadom znajomego:

Rodzimi wędkarze pewnie jeszcze długo graliby w bierki przy ciepłym piwie, marząc o himalajskich brzanach, gdyby nie upór mojego przyjaciela Rafała Słowikowskiego – pioniera takich wypraw z Polski. To on przetarł himalajski szlak i pokazał nam wszystkim jak zrealizować wędkarskie marzenia u stóp najwyższych gór świata. Gdy więc tylko pojawiła się możliwość dołączenia do grupy prowadzonej przez Rafała, nie wahałem się ani chwili. Zaplanowany na około 2 tygodnie rafting był połączony z celem głównym – polowaniem z wędką na legendarne złote mahseery – brzany himalajskie, znane z siły, piękna i… uporu w unikaniu wędkarzy.

Napięta atmosfera

By dotrzeć do górskich odcinków dopływów Gangesu, musieliśmy pokonać podróż z Warszawy do stolicy Himalajów – Katmandu. Naszą ekipę czekała jeszcze eskapada na zachód kraju – lot lokalnymi liniami, a potem niekończące się, kręte drogi w górskim terenie.

Spływ zaczęliśmy w jednej z małych, górskich wiosek, ukrytych w głębokiej dolinie dzikiej rzeki w Himalajach Zewnętrznych. To obszar niższych gór towarzyszących głównemu pasmu, z koroną znanych ośmiotysięczników. Przez pierwsze dwa dni mijaliśmy himalajskie wioski, a każdy postój na brzegu oznaczał kontakt z miejscową ludnością i aromatem palonego drewna. Spływaliśmy raftingowymi pontonami amerykańskiej firmy NRS, znanej z produkcji profesjonalnego sprzętu. Naszym okiem i uchem był sprawny przewodnik płynącym przed nami na górskim kajaku. Każdy kilometr oddalał nas od cywilizacji. Woda w tej zrodzonej z lodowca rzece, dzikiej i nieprzewidywalnej, była czysta, orzeźwiająca. Zwykle biwakowaliśmy na szerokich, piaszczystych plażach dających możliwość postawienia kilku namiotów. Mimo jasnych wskazań przewodnika, że wędkowanie zaczynamy dopiero trzeciego dnia, łowiecka atmosfera w grupie stawała się napięta. Trudno się dziwić, skoro mijaliśmy mnóstwo pięknych, pachnących rybami miejscówek.  Pierwszy kontakt z mityczną rybą był krótki. Po szybkiej akcji brzana wygrała pojedynek.  Od tej chwili każdy z nas czekał na swój moment.

Emocje o smaku curry

W końcu się doczekaliśmy spełnienia.  Trzeciego dnia rano zameldował się na wędce pierwszy mahseer. Mój kompan z wielu wspólnych wypraw – Marcin Janaszkiewicz – mógł już spokojnie wracać do kraju. Zaliczył w Nepalu rybę, po która tu przybył – metrową. Niedługo później szczęście uśmiechnęło się i do mnie. W malowniczej nurtowej rynnie, rozwidlającej się przy skalnym uskoku, mój złoty Gnom został zaatakowany przez równie piękną, złotą, silną rybę. Uderzenie było bardzo mocne, zdecydowane, a walka niezwykle dynamiczna. Mojego mahseera podebrałem samodzielnie. Miarka pokazała 95 cm. Kolejnego dnia rano złowiłem drugą brzanę himalajską o długości 90 cm. Po tym mogłem już spać spokojnie. Ale mieliśmy jeszcze w grupie kilku łowców bez brania.

Na jednym z kolejnych noclegów swoją wymarzoną rybę złowił Paweł Korczyk – weteran dalekich wypraw, świetny kompan i legenda polskiej globtroterki. Zaciął metrową brzanę już w pierwszym rzucie, tuż po wyjściu z namiotu.  Fachowiec! Po takich akcjach emocje, zamiast opadać, rosły z każdą godziną. Wieczory spędzaliśmy na wspólnych gawędach przy ognisku, racząc się pysznymi daniami przygotowanymi przez naszych nepalskich kucharzy. Takie chwile pamięta się do końca życia. I ten smak curry.

Złota ryba na złotą przynętę

Mając zaliczone dwie ryby, byłem już spełniony i nie spodziewałem się, że czekają mnie jeszcze większe emocje. Pewnego wieczoru obławiałem wraz z Rafałem Słowikowskim i jego partnerką Ewą nowy odcinek rzeki. Dojście do tego miejsca wymagało nieco wysiłku, więc nie mieliśmy konkurencji. Łowiskiem była głęboka rynna, zakończona kamienną płanią i niemal pionową skałą, podmywaną ostrym nurtem przy drugim brzegu. Mój tradycyjny złoty Gnom, prowadzony wachlarzem po łuku, już po pięciu obrotach korbki kołowrotka został zassany przez brzanę. Hol był pełen nieoczekiwanych zwrotów akcji i emocjonujących momentów, ale zakończył się pełnym sukcesem. Nie zawiódł sprawdzony na wielu zamorskich wyprawach sprzęt: kij Shimano Exage BX STC w wersji Travel 2,70 m i c.w. 50-100 g, kołowrotek Daiwa 4000 z mojej ulubionej serii BG, żyłka 0,435 mm i mocne kotwice Ownera.

Nie minęło 15 minut od zakończenia krótkiej sesji zdjęciowej, a już miałem na kiju kolejną rybę, znacznie większą od poprzedniej. Natychmiast po gwałtownym uderzeniu potężna himalajska brzana ruszyła z impetem w dół rzeki. Nie pozostało mi nic innego, jak za nią podążać. Wspinałem się po skałach i głazach, walcząc z szalejącą bestią i z narastającym zmęczeniem. Po kilkunastu minutach wreszcie udało mi się ją podebrać. 125 cm! Dwa potężne mahseery jednego dnia! Radość trudna do opisania, nieprawdopodobna euforia, mieszanka adrenaliny i spełnienia.

Rankiem, kolejnego dnia – 11 listopada, w setną rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości – złowiłem w tym miejscu jeszcze jedną brzanę, piątą podczas tej wyprawy. Była najmniejsza z nich, ale za to najładniej wybarwiona. Przed końcem raftingu pierwszą rzeką dołowiłem swoją ostatnią himalajską brzanę o długości 122 cm. Bardzo ładną i chyba najgrubszą ze wszystkich. 

Rzeka dyktuje warunki

W tych dniach wszyscy doświadczyliśmy jeszcze wielu emocji, nie zawsze zakończonych szczęśliwym finałem. Jeden z członków wyprawy Waldemar Wyrobek uparł się, by złowić brzanę himalajską na zestaw muchowy. Mimo braku oczekiwanych rezultatów, wytrwał w swoim szlachetnym uporze od pierwszego do ostatniego dnia.  W nocy, dla odmiany, …”

Na stronie 70 WW 7/25 Maciej Garbowicz zaprasza na wyprawę po złoto Himalajów.

Podobne wiadomości