Mój przyjaciel Marcin, doskonale znający rzekę, przekazał mi przed wyprawą garść informacji na temat jej specyfiki, co pozwoliło mi zawęzić zestaw przynęt do trzech niewielkich pudełek, które zmieściły się w mojej wędkarskiej kamizelce. Brodzenie w kameralnej, dzikiej, czystej rzece z jedną wędką w ręku i bezpośrednie wypatrywanie śladów ryb jest jedną z najczystszych, najprzyjemniejszych dla mnie form wędkarstwa.
Zimna woda latem
Na pierwszy ogień poszedł prosty, szeroko rozlany odcinek rzeki ze średnim nurtem i wodą po kolana, który w pierwszej chwili wydał mi się jałowy, ale podobno obfitował w pstrągi. Wobec lejącego się z nieba żaru i późnej pory dnia nie bardzo chciało mi się wierzyć w szansę sukces. Marcin jednak szybko rozwiał moje wątpliwości, lądując podbierakiem pięknego potokowca, któremu niewiele brakowało do 50 cm. W krótkim czasie złowiliśmy jeszcze po dwa nieco mniejsze pstrągi. Przynętami, które zrobiły tu dobrą robotę, był biały, puchowy streamer z mosiężną główką (1,5 mm), oraz biała tanta na 2-gramowej, wolframowej czeburaszce. Dało się nimi swobodnie rzucać na wystarczającą odległość (10-15 m).
Dlaczego w nieosłoniętych, prześwietlonych słońcem miejscach w ogóle przebywały pstrągi? Otóż przy brzegu pokrytym szerokimi liśćmi łopianu ciągnęła się kilkudziesięciometrowa rynienka, co prawda o mizernej głębokości po uda, jednak z licznymi kamieniami na dnie, za którymi kryły się pstrągi. Cała tajemnica aktywności tych zimnolubnych ryb w środku upalnego lata polegała na stosunkowo niskiej temperaturze wody (zaledwie 18°C), zasilającej rzekę z przydennych, zimnych warstw głębokiego zbiornika zaporowego, znajdującego się powyżej naszego łowiska.
Zaskakująco duża ryba
W kolejnym, rekomendowany przez Marcina odcinku rzeczki atrakcyjna rynienka ze średnim nurtem – krótka, lecz znacznie głębsza od poprzedniej i z głazami na dnie, nie dała niestety żadnej znaczącej ryby – ani klenia, ani pstrąga. Niżej w dół rzeki było jeszcze gorzej. Wędrowaliśmy z nurtem po jasnych polach otoczaków w wodzie ledwie sięgającej łydek, obławiając mizerne głęboczki z ciemniejszym dnem pod brzegiem ocienionym wiekowymi drzewami. W pewnym momencie trzeci członek naszej wyprawy, Jasio, poczuł na kiju delikatne branie i zauważył w pobliżu swojego malutkiego woblera mocny błysk dużej, srebrzystej ryby. Ponieważ woda była tam bystra i płytka, to podejrzewał, że przynętę trąciła duża świnka. Poł godziny później, dokładnie w tym miejscu, Marcin, który „poprawiał” po nas miejscówki, zaciął na przeciążonego srebrnego Meppsa Aglię nr 0 pstrąga, którego ocenił na grubo ponad 60 cm. Branie było bardzo delikatne, a ryba zacięta za koniuszek wielkiego pyska pojedynczym bezzadziorowym haczykiem (bo tylko takie uzbrojenie sztucznej przynęty dopuszcza regulamin tego łowiska), więc po kilku szaleńczych odjazdach potężna ryba niestety się wypięła. To przypomniało nam starą regułę, że w podgórskiej rzece nawet największe pstrągi mogą stacjonować na bardzo płytkich miejscówkach, na ogół jednak z bystrą wodą. Co innego grube klenie…
Gruba woda, gruby kleń
Schodząc jeszcze niżej w dół rzeki wreszcie trafiłem na solidną opaskę brzegową, na widok której zadrżały mi się ręce. Była ona usypana z ogromnych, kamiennych bloków, niknących w ciemnoszmaragdowej, wolno płynącej wodzie głębokiej rynny. Tak sobie zawsze wyobrażałem łowisko grubych kleni! Od razu poszły w ruch apetyczne smużaki z cienkimi nóżkami, drgającymi wabiąco na gładkiej powierzchni wody podczas kilkudziesięciometrowego, swobodnego spływu. Ciągałem je wolniutko pod prąd (co jest kleniowym standardem), zatrzymywałem w nurcie na dłuższą chwilę, a czasem nawet lekko podtapiane – co zwykle działa piorunująco na klenie. I nic!!! Ani brania, ani wyjścia ryby – nawet małej! Coś tu się nie zgadzało. Zrezygnowałem więc z woblerów i podejrzewając, że w rynnie mogą czaić się spore pstrągi a nie klenie, założyłem na agrafkę ciężki streamer z główką typy bullet i rozpocząłem obławianie opaski w pstrągowym stylu, wykonując krótkie, poprzeczne do nurtu rzuty lekko pod prąd i sprowadzając streamer łukiem z mocno wybrzuszoną linką. I już po czwartym, może piątym rzucie zauważyłem koło streamera błysk dużej ryby, a moje długie, miękkie wędzisko wygięło się w łuk. Ryba natychmiast odjechała na grającym hamulcu kilkanaście metrów z nurtem, a ja oczyma wyobraźni już widziałem smukłego, kropkowanego hakownika z szóstką z przodu – wściekłego, że dał się tak łatwo oszukać. Zamiast jednak dalszych odjazdów, młynków czy skoków, były krótkie, siłowe wypady w górę i w dół rynny, a ja szybko dostrzegłem w polaroidach karminowe płetwy i ciemny ogon grubego klenia. Żaden pstrąg tak by mnie nie ucieszył, jako że głównym celem naszej wyprawy były klenie, a dużego klenia uważam za rybę znacznie ostrożniejszą i bardziej wybredną od pstrąga i przez to trudniejszą do złowienia. Kolejny raz się przekonałem, że ryby nie znają książkowych reguł i mogą w różnych miejscach różnie reagować na przynętę – czasem w sposób nietypowy dla swego gatunku.
Zamiast kleni
Rzeczka, która była celem tej wyprawy, ma również odcinki niepasujące do całości – wolne, głębokie, rozległe płanie z miękkim dnem. Obserwując z mostu drogowego taki właśnie odcinek rzeczki, zauważyłem stado kilkunastu sporych …”
Jacek Kolendowicz na stronie 36 WW 8/24 przekonuje, że upalne lato może być dla spinningisty równie ciekawe, jak wiosna czy jesień.