Białe ryby dalekiej północy

Arek Kubale: „O tym, że na dalekiej Północy podczas lata noce są jedynie z nazwy i słońcu ani się śni znikać za horyzontem, wie wiele wędkarzy wyprawiających się do Skandynawii w poszukiwaniu przygód. Dla jednych będzie to możliwość obcowania z wciąż dziką przyrodą i znalezienia ciszy, dla innych marzenie spotkania się z wielkim łososiem czy rekordowym lipieniem. Niewiele osób jednak wiąże tę część Europy z łowieniem siei, zwłaszcza na muchę…

Powiadom znajomego:

Moje spotkanie z tą rybą było dość przypadkowe. Ot, kolejny przyłów, jakich w wędkarskiej karierze wiele. Miał być lipień, a tymczasem… No właśnie! Ryba sypiąca srebrną łuską, pyszczek też nieco inny. O tym, że na końcu mojego muchowego zestawu mam właśnie sieję, zorientowałem się jeszcze przed jej podebraniem. Zresztą, wybór był bardzo zawężony, bo w wielkiej, granicznej rzece Torne (szw. Torneälven, fiń. Tornionjoki) wszystko rozgrywa się między trzema koronnymi gatunkami: łososiem, lipieniem i właśnie sieją. Łosoś ma na Północy status króla. Podobnie, jak łoś, który przez szwedzkich myśliwych jest darzony największą estymą, tak i ten wielki przedstawiciel łososiowatych ma u miejscowych wędkarzy bezwzględnie najwyższe miejsce w panteonie ryb rzecznych. Z kolei lipień to w Szwecji ryba wybitnie sportowa, latem skutecznie wabiąca całe rzesze muszkarzy w odległe zakątki Gór Skandynawskich, dostępne jedynie za pomocą helikoptera. A sieja? Cóż, jej głównym walorem w krajach nordyckich jest jej niesamowicie smaczne mięso.

 

A jednak po królewsku

We wsi, w której mieszkam z Agą, w regionie Norrbotten, przy samej granicy Szwecji z Finlandią, sik – bo tak brzmi lokalna nazwa siei – to wielki przysmak, zwłaszcza wędzona. Łowi się ją tradycyjnie na tzw. håvning, czyli rodzajem podbieraka na bardzo długiej, kilkumetrowej sztycy. Ten sposób połowu ma wielowiekowe tradycje, a prawa do takiego pozyskiwania ryb może nadać tylko sam król Szwecji. W naszym przypadku, mimo że od rzeki dzieli nas tylko kilkadziesiąt metrów i posiadamy kawałek szwedzkiej ziemi, takie prawo uzyskałyby dopiero nasze wnuki.

Każdego roku, w sierpniu, obchodzony jest Dzień Rzeki. Wszyscy mieszkańcy spotykają się wówczas w miejscu składowania i wędzenia ryb, gdzie następuje uroczyste dzielenie połowów oraz jedzenie wędzonej siei wraz z lokalnym plackowatym chlebkiem, a całość popija się cydrem. Dla nas to świetna okazja zintegrowania się z sąsiadami i zbliżenia się do tej wciąż żyjącej i pięknej tradycji połowu ryb w Torne (wpisanej na listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego UNESCO!). Zawsze jest smacznie, zabawnie i… po królewsku! Kto spróbował raz bowiem wędzonej siei w akompaniamencie szumu wielkiej północnej rzeki, ten od razu wie, że to nie lada przywilej.

 

„Nie w moim świecie!”

Takie słowa wypalił do mojej żony sędziwy Ulf, gdy Aga opowiedziała mu, że właśnie stoję nad rzeką i łowię sieje na muchę. – Jesteś pewna, że łowi sieje? Chyba pomylił z lipieniami… – odpowiedział nasz sąsiad, wręczając kilka ryb na kolację i próbując zrozumieć, co właśnie usłyszał. Nie pomogły zdjęcia i tłumaczenia, ani po angielsku, ani też po szwedzku. Nasz sąsiad, starszy Tornedalczyk, wychowany i łowiący całe życie na dalekiej północy, gdzie szczytem finezji jest tzw. spinfluga (czyli sposób łowienia łososi na spinning z obciążeniem w formie pałeczki o masie co najmniej 60 g i muchą jako przynętą), nie mógł zaakceptować faktu, że sieje można złowić na muszkę. Owszem, zdarzy się, że z nieodległej Finlandii czy w leżących gdzieś, hen na południu Niemczech, przyjedzie ktoś młody z wędką muchową i złowi łososia, czasem lipienia. Ale żeby sieje? Nie, tak w Torne – wg Ulfa – się nie da. Gdy wróciłem do domu i usłyszałem od Agnieszki całą tę historię, roześmiałem się prawie do łez, ponieważ kilka chwil wcześniej miałem identyczną sytuację z innym sąsiadem, który kazał sobie pokazywać zdjęcia moich siei, bo przecież na muchę „to tylko lipienia i łososia tu złowisz”. Zdjęcia jednak przy słabym wzroku Andersa oraz jego iście skandynawskim dystansie nie miały szans stać się dowodami koronnymi w sprawie, a całe to moje „wypuszczanie ryb” nie dodawało sytuacji autentyzmu. Wszelkie wątpliwości udało mi się rozwiać dopiero miesiąc później, gdy postanowiłem „zaprosić” kilka złowionych ryb na kolację i dumnie przemaszerowałem przez pół wsi z rybami oraz wędką muchową pod pachą. Na kilka dni w naszej sennej i cichej wsi wieść o „białych rybach” na muchę stała się ważną ciekawostką przekazywaną od sąsiada do sąsiada, a Ulf przestał nas na moment zaopatrywać w świeże ryby – skoro sami potrafiliśmy je złowić. I to muchówką!

Droga do „białych ryb”

Białe noce, białe od piany szypoty rzeki Torne i białe ryby. Dlaczego białe? Sieja, należąca do rodziny łososiowatych, nazywana jest w języku angielskim whitefish. Być może to właśnie ze względu na jej białawe mięso, w odróżnieniu do różowej barwy charakterystycznej dla wielu innych łososiowatych. Odłóżmy jednak te semantyczne i kulinarne dywagacje na bok, aby skupić się na moment na tym, jak zacząłem łowić te ryby regularnie i celowo, bez przypadkowych lipieniowych przyłowów. Pierwszą sieję złowiłem w ..."

Arek Kubale na stronie 70 WW 6/24 zabiera Was na daleka północ w poszukiwaniu siei.

Podobne wiadomości