Planowanie spływów belly boat

Zbigniew Kiełkowski: „Lektura regulaminów oraz analiza rzeki pod kątem atrakcyjności i bezpieczeństwa spływu to zwykle sporo pracy. Ale tym, co spędza mi sen z powiek, jest zaplanowanie powrotu do samochodu.

Powiadom znajomego:

Ten artykuł będzie mało wędkarski. Jednakże do napisania go skłoniła mnie bardzo duża liczba pytań o to, jak organizuję powrót do samochodu. Pyta o to niemal każdy, kto mnie spotyka nad rzeką. Przez lata wypracowałem kilka sposobów. Z niektórych korzystam bardzo często, z innych opcjonalnie. Z całą pewnością – nigdy nie wracam płynąc pływadełkiem pod prąd rzeki.

Na dwa auta

Rozwiązanie z dwoma samochodami wydaje się najwygodniejsze. Praktykuję je rzecz jasna tylko wtedy, gdy mam ze sobą kompana, z którym planujemy wspólny spływ. Jak sugeruje logika, po dotarciu na łowisko zostawiamy jeden z samochodów na planowanej mecie spływu, a następnie z całym sprzętem w bagażniku samochodu, jedziemy na start. Gdy po kilku godzinach wędkowania docieramy w końcu do mety, czeka tam na nas jeden z pojazdów. Później już jest łatwo. Zaletą takiego sposobu organizowania logistyki jest niewątpliwie spora oszczędność czasu. Wadą bywają koszty, przy wyprawach w odległe rejony Polski jazda dwoma samochodami nie jest ekonomiczna.

Ukryty rower

Jeśli wyprawa zaplanowana jest w odległym miejscu, zabieram ze sobą rower. Wiozę go na bagażniku dachowym swojego samochodu na metę spływu i staram się go tam dyskretnie ukryć. Następnie jadę w miejsce startu, gdzie zostawiam samochód. Po dopłynięciu pływadełkiem do planowanej mety, zostawiam sprzęt wędkarski w zaroślach i rowerem wracam po samochód. Czasem, gdy płyniemy we dwóch, jeden z nas jest odpowiedzialny za kilkukilometrową podróż rowerem, a drugi w tym czasie wypompowuje pływadełka i kompletuje sprzęt.

Bywa jednak, że logistykę powrotu rowerem organizujemy jeszcze przed spływem. Wówczas jedziemy obaj na start spływu. Wypakowujemy wszystkie potrzebne rzeczy. Następnie jadę samochodem na metę na metę i go tam parkuję, a następnie wracam rowerem do miejsca startu. Kolega w tym czasie – przygotowuje oba pływadełka do spływu. Procedura idzie sprawnie i nie jest uciążliwa.

Nie polecam używania do takich celów rowerów z średniej lub górnej półki. Niestety zdarzyło się, choć tylko raz, że po dotarciu na metę roweru już tam nie było. Ten błąd wyniknął z wieloletniej rutyny, ponieważ uznałem, że nikt tamtędy raczej nie będzie chodził. Jednak ktoś szedł – a później już jechał. Mój kompan zwykle zabezpiecza ukryty rower kłódką, przypinając go do niedużego drzewa.

Marsz lub bieg

Gdy pływam w odległych rejonach lub nieznanych miejscach, trudno jest mi zaplanować miejsce mety. Powiem nawet, że czasem nie lubię tego wcześniej precyzyjnie określać. Mam wtedy większą swobodę podejmowania decyzji podczas spływu. Kończę łowienie ryb, kiedy zechcę, a nie wtedy, gdy muszę. Po wyjściu z wody szukam bezpiecznego schronu dla mojego pływadełka. Zawsze zaznaczam miejsce ukrycie pływadełka „pinezką” na mapie satelitarnej w smartfonie, ponieważ może się okazać, że trudno będzie mi je odnaleźć – zwłaszcza gdy spływam nieznaną mi rzeką. Poza tym, można łatwo zgubić orientację, ponieważ innymi drogami chodzi się pieszo, a innymi jeździ samochodem.

Marsz czy bieg? Zdecydowana większość moich spływów wymaga powrotów nie przekraczających 10 kilometrów. W skrajnym przypadku taki dystans pokonuję w 90 minut. Biegnąc robię to zdecydowanie szybciej. Po prostu lubię to robić. Uwielbiam takie spacery, zwłaszcza w środku nocy lub o świcie.

Na rolkach

Rolki to mój ulubiony sposób poruszania się, odkryty całkiem niedawno. Niektóre rzeki, jak np. Wisła poniżej Krakowa, mają wały powodziowe zaadaptowane na potrzeby rowerzystów. Asfaltowe ścieżki rowerowe to idealna nawierzchnia do jazdy na rolkach. Moje rolki mieszczą się „na wcisk” do 30-litrowego, wodoszczelnego worka. Zostawiam wtedy auto na starcie ..."

 

Podobne wiadomości